Rozdział 19 - Zakończenie część II

Dzień Dobry, kochani! Udało się! Nareszcie oto przed Wami rozdział 19!


Kristoff nieobecny duchem, a jedynie ciałem przemierzał na swoim reniferze kolejne metry niełatwej drogi prowadzącej do miasta. Sven gnał co sił w nogach, lecz dla mężczyzny to było wciąż za wolno. Myślami bez przerwy wracał do sceny sprzed paru godzin, kiedy ostatni raz widział swoją żonę, zabieraną przez żołnierzy konno do zamku. Obiecał jej, że nie da się złapać, że ją uratuje. Wszystko działo się tak szybko. Złapali ich, gdy ci byli w drodze do stolicy Arendelle. Anna uparła się, żeby sprawdzić co się tam dzieje. Miała złe przeczucia, niestety słusznie. To ludzie z Weselton ich znaleźli. W połowie drogi do miasta, nagle pojawili się im przed oczami i zaczęli szamotaninę. Było ich pięciu. Musieli szukać Anny i wiedzieć kim ona jest, ponieważ od razu ją pojmali. Kristoff starał się ratować sytuację, lecz stosunek 1:5 dawał mu małe szanse na zwycięstwo. Jego sanie wraz z całym sprzętem zostały przejęte przez najeźdźców. Przestraszony Sven został od nich odpięty i uciekł w pobliskie drzewa. Oni zaś przypięli własne konie. Annę związali, po czym próbowali wziąć ją do sań. Walczyła dzielnie, ale ona także nie miała żadnych szans. Zdążyła tylko kazać Krisowi uciekać. Oczywiście mężczyzna nie miał zamiaru zostawiać ukochanej. Jednak ta się uparła. Miała rację, pojmany na nie wiele by się zdał, więc zaczął uciekać. Nie biegli za nim, ponieważ nie na nim im zależało. Mieli księżniczkę i to się liczyło. Blondyn z ukrycia patrzył jak ją zabierają. Siedziała w saniach między dwoma strażnikami. Trzeci z nich prowadził sanie. Obok nich na swoich koniach jechało jeszcze dwóch. Kristoff bał się, że jeśli wyruszy zaraz za nimi zostanie strzałkę i koniec. Dlatego, chociaż serce mu się krajało musiał odczekać. Odnalazł Svena i po jakimś czasie wyruszył w drogę.

- Dlaczego ją ciągle trzeba ratować? Nie możemy mieć spokojnego życia jak normalni ludzie? - zastanawiał się na głos.

- Ale wy nie jesteście normalnymi ludźmi - "odpowiedział" mu renifer. - Ona jest księżniczką, jej siostra królową lodu, a ty nie dosyć, że gadasz ze zwierzęciem to jeszcze zostałeś wychowany przez trolle.

Blondyn westchnął ciężko.

- Racja... No dobra Sven, jedziemy na zamek, musimy uratować pewne królestwo!

I pognali dalej. Fakt - Anna może w każdej chwili zginąć, ale w końcu to nie nowość. Trzeba wziąć się w garść i ją uratować. Może tym razem obejdzie się bez żadnych niespodzianek?

Dzięki szybkiemu tempu, już po godzinie byli w Arendelle. To co zobaczyli, na zawsze pozostanie w ich pamięci. W mieście panował chaos. Po ulicach kręcili się żołnierze. Gdzieniegdzie rycerze arendellscy walczyli z tymi z Riket i Weselton. Niestety większa liczebność przeciwników dawała im szybkie zwycięstwo. Ludzie pozamykali się w domach na cztery spusty. W porcie znajdowała się masa statków najeźdźcy. Część miasta, ta najbliżej morza, była w ruinie. Budynki były doszczętnie zniszczone. Nie pozostało z nich nic. W ciągu dnia z tego pięknego miejsca, z klejnotu w koronie królestwa Arendelle zrobiło się piekło. Gdy Kristoff wreszcie otrząsnął się z szoku, zaczął szukać przejścia na zamek, tak aby pozostać niezauważonym. W głębi duszy dziękował Annie, że tak często zabierała go, nawet czasem siłą, na spacery do miasta. Z natury jest on człowiekiem wolącym spokój i samotność. Zdecydowanie lepiej czuje się w małej grupce z Anką, Svenem, ewentualnie Elsą, niż na tłumnych ulicach. Jednak całe życie zamknięta księżniczka ciągła do innych. Chciała poznawać nowych przyjaciół, oglądać nowe miejsca, próbować nowych rzeczy. Starający się dotrzymać jej kroku Kris, poznał przy okazji dużo części miasteczka, o których wcześniej nie wiedział. W zasadzie przed tą całą przygodą, znał tylko drogę na targ i miejsce, gdzie zwykle sprzedawał lód. Gdyby nie Ania, teraz nie miałby zielonego pojęcia o setkach różny przejść i skrótów prowadzących do pałacu. Niektóre z nich są tak skryte, że nawet sama Elsa o nich nie wie. W końcu nie zawsze musiała wiedzieć o przechadzkach swojej siostry, czasem po prostu musiało to pozostać w ukryciu.

- Okej. Damy radę - powtarzał w myślach Kristoff.

Sven zwolnił kroku i najciszej jak umiał szedł między alejkami. Jego właściciel wytężył słuch, czujnie rozglądając się na wszystkie strony. Na szczęście był w tym dobry. Lata jazdy przez ciemny las w środku nocy robią swoje. Często musiał uważać na wilki, niedźwiedzie i tym podobne. Nagle zza zakrętu usłyszeli głos. Renifer i blondyn spięli swoje mięśnie gotowi do ucieczki. Już mieli ruszać, gdy...

- Olaf?

Bałwanek szeroko uśmiechnął się do niego i podbiegł radośnie.

- Kristoff, wrócił! - krzyknął.

Mężczyzna zeskoczył z renifera i gwałtownie go (Olafa) uciszył, zakrywając dłonią jego śnieżną buźkę. Wszędzie kręcą się ludzie arcyksięcia, jeszcze chwila i na pewno ktoś ich usłyszy.

- Olaf, będziesz cicho, tak? - spytał.

Stworek pokiwał twierdząco głową, patrząc na Krisa błyszczącymi i ciut zdziwionymi oczkami. Mężczyzna go uwolnił i westchnął ciężko.

- Co ty tu robisz?- No wiesz, poszedłem sobie na spacerek, jak codziennie, a tu patrzę: goście. Tyle nowych, wspaniałych przyjaciół tu dziś przypłynęło do nas. Tylko nie wiem, dlaczego wszyscy się pochowali. Bawią się w szukano czy coś? Nie wiem, więc biegam i szukam kogoś kto by mi wytłumaczył, w co się bawimy, tylko że nikt mnie tu nie chce słuchać - zakończył żałośnie.

Blondyn przewrócił oczami.

- Chyba mu powiem... - mruknął.

Jednak Sven trącił go lekko i posłał mu karcące spojrzenie.

- No okej, okej. Nic nie powiem. Czasem naprawdę zastanawiam się, jak ja się wplątałem w tę pokręconą sytuację, jaką jest moje życie.

Po tych, jakże filozoficznych słowach, mężczyzna znów wskoczył na renifera i zabrał ze sobą bałwanka. Z Olafem prawdopodobieństwo odkrycia przez wroga jest jakieś sto razy większe, ponieważ nigdy nie wiadomo co on zrobi za chwilę, ale przecież nie może go tak zostawić na pastwę losu. Trzeba mieć tylko nadzieję na spokojny i CICHY przejazd.

***

Księżniczka Anna z Arendelle, Książę Hans z Nasturii, Książę Alexander z Riket oraz Królowa Elsa z Arendelle. Oto dotychczasowi więźniowie arcyksięcia i jego współpracownika. Pierwsza trójka pojmana za "niepoprawne politycznie" zachowanie. To wersja oficjalna. Prawda - związani za lojalność wobec Królowej Elsy i możliwe zniszczenie planu przejęcia kontroli nad Arendelle. Królowa zamknięta za uprawianie czarnej magii oraz tyranię. To także wersja oficjalna. Faktyczny powód - strach i chęć zemsty na władczyni. Cóż... Polityka rządzi się własnymi prawami - tak zawsze powtarzał świętej pamięci król. Lecz ta bezsilność wobec niesprawiedliwości była nie do zniesienia. Przynajmniej zdaniem Anny. Już od godziny siedzi tu bezczynnie i jedyne co może zrobić, to czekać na ratunek. To zdecydowanie nie w jej stylu. Jeszcze gorzej mają jej sąsiedzi. Książęta są przykuci tu już jakieś cztery godziny. Masakra... Od początku czuła niechęć wobec tego całego Szwidelkanta. Podstępny lis. Jak ona go bardzo nienawidzi! A ten drugi? Gorszy od poprzedniego! Jak można tak postępować z własnym synem? Zmuszać go do kłamstwa, narażać jego życie dla własnych korzyści, a na końcu jeszcze się go wyprzeć. Alex opowiedział jej w skrócie całą historię swojego ojca i księżniczka naprawdę czuła obrzydzenie w stosunku do tego człowieka. Dla niej to było wręcz nieludzkie. Ale czego się spodziewać po wspólniku arcyksięcia? No, ale najgorsza jest ta jego córka. Kroczy dumnie jak paw, obnosi się szczęściem i jeszcze cmoka tymi swoimi pomalowanymi usteczkami. Jak ona denerwowała Anię, to jest nie do opisania. Opowiada, jaka to ona jest cudowna, piękna i bogata. Jak to jej tatuś będzie władał Arendelle, a ona będzie księżniczką. Bla, bla, bla...

- Jeżeli ta panienka z okienka wyskoczy tu zaraz w koronie Elsy, to przysięgam, że nie ręczę za siebie - mruknęła Anka, po ponad piętnastominutowym monologu Valerie, dotyczącym jej samej.

Dlaczego to właśnie ona musi być odpowiedzialna za pilnowanie więźniów? Nie może to być jakiś strażnik? Jakikolwiek? Chociaż najlepiej to taki, co nic nie mówi. Tak, zdecydowanie Anna dałaby wszystko za chwilę ciszy.

- Co tam mruczysz, złotko? - spytała wyżej wymieniona.

- Nic, Wasza Królewskość - wycedziła rudowłosa.

Valerie spojrzała na nią z urażona i kontynuowała swoją opowieść. Co z tego, że nikt jej nie słuchał? Niech się dziewczyna wygada. Taa...

- Ja tu zwariuję - westchnęła Ania.

Przed oczami znów stanęła jej siostra. Sama zamknięta w ciemnym lochu, przykuta do ziemi, może nawet bita, ranna. Dlaczego zawsze ją to spotyka? Najpierw rodzice, a teraz jeśli straci Elsę, to... To... Po pliczku niebieskookiej spłynęła samotna łza. Ciepła, pełna bólu, jedna jedyna łza. Anna bardzo rzadko płacze. Jest silną kobietą i nie pozwala sobie na smutek, ale dziś już nie daje rady. To dla niej zdecydowanie za dużo.

Hans popatrzył na nią z politowaniem.

- Hej - szepnął - wszystko będzie dobrze, wiesz?

Dziewczyna otarła twarz i nawet nie odwracając się w jego stronę, odpowiedziała:

- Skąd ty to możesz wiedzieć?

Tak bardzo chciałaby, żeby Kristoff był teraz z nią. A tymczasem jest on. Jej były ukochany, który zostawił ją na śmierć dla tronu. Tak, tak, wybaczyła mu, ale to wszystko co się teraz dzieje to jego wina. Gdyby nie on, to Szwądękaunt nigdy nie dowiedziałby się o mocach Elsy i teraz nie starałbysię jej zabić. Z drugiej strony Anna też pewnie nigdy by się nie dowiedziała i teraz nie byłyby ze sobą tak blisko. Księżniczka już sama nie wiedziała co myśleć. Była wściekła na to wszystko, ale przelewanie całej złości na księcia Nasturii może nie jest znów tak dobrym pomysłem, jakim wydawał się jej na początku.

- Ja już nie mogę, Hans. Nie mam siły.

- Czy ja dobrze słyszę? Księżniczka Anna, ta sama która uratowała królestwo i która przyprawiła mnie o krwotok z nosa, się poddaje?

Rudowłosa cicho zaśmiała się na to wspomnienie.

- Anna, którą ja znam, walczy z potworami, ratuje bezbronne królowe oraz stawia czoła zdradzieckim książętom. I ta Anna nigdy się nie poddaje, słyszysz? Nigdy!

- Ale co ja mogę? Nie mam planu. W ogóle nie wiem co robić. Jestem z tym wszystkim sama!

- Nie, Aniu, nie jesteś sama. Może to nie jest drużyna twoich marzeń, ale masz mnie i tego tu za mną księciulka.

- Zawsze do usług, madame - Alex wychylił się zza pleców Hansa.

- To co? Znów uratujesz świat? - spytał zielonooki.

No i co tu zrobić? Nie może tak się poddać to nie jej stylu. Hans ma rację (nigdy nie myślała, że to powie). Trzeba stawić czoła przeszkodą.

- Pewnie - odpowiedziała po chwili namysły Anka.

Książę cieszył się, że dziewczyna mu uwierzyła. Gorsza sprawa, że on sam sobie nie wierzył.
Wtem na dziedzińcu znów zrobiło się zamieszanie. Zbiegli się żołnierze i wyszedł arcyksiążę.
Wydał parę komend i jego ludzie pobiegli do miasta w zwartych grupach.

- O, widzę, że nasi kochani goście są w komplecie - podszedł do więźniów. - Pewnie się zastanawiacie co też przygotowałem dla was i naszej królowej.

Chociaż w całej trójce krew się aż gotowała, postanowili nie dać się sprowokować.

- Otóż to będzie coś wielkiego! Wspaniałego! Spodoba się wam, wierzcie mi, ale najpierw musimy zebrać trochę większą widownię.

Wtedy zauważyli oni, jak wojskowi wprowadzają kolejno mieszkańców. Niektórych siłą, inni byli zbyt przerażeni, aby walczyć. Z każdą minutą plac zapełniał się Arendellianami, a strach w sercach Alexa, Hansa i Anny rósł.

***

W godzinę na dziedzińcu zebrało się całe miasto. Chociaż "zebrało" to złe określenie, raczej zostało przyprowadzone. Ludzie tłoczyli się na małej przestrzeni. Nie pozwolono nikomu zostać w domu. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starsi, chorzy i zdrowi. Wszyscy zebrani. Wkoło nich żołnierze z bronią w gotowości, żeby utrzymywać porządek. Matki przytulały swoje dzieci, próbując uspokoić je i zatrzymać ich przerażony płacz. Mężowie trzymali blisko swoje żony, aby bronić je przed ewentualnym atakiem wroga. Na twarzach mieszkańców strach, ból, złość. Każdy wiedział, że kroi się coś złego, nikt nie wiedział co.

Właśnie taki obrazek ujrzała królowa Elsa przez uchylone wrota zamku. Stała ona w korytarzu skuta i czekała aż jej oprawcy łaskawie ją wyprowadzą. Wypuścili ją z lochów, mówiąc coś o wielkim przedstawieniu czy coś. Teraz arcyksiążę omawiał szczegóły z Fabianem, a ona stoi tu pilnowana przez strażników. Oczywiście ze swoimi mocami mogła z łatwością pokonać trzech żołnierzy stojących obok, lecz co z tego skoro nie przeciwstawi się sama całemu wojsku czekającemu na zewnątrz. Potrzebowała pomocy, potrzebowała swojej armii, potrzebowała Hansa, potrzebowała Anny. Miała tylko nadzieję, że są cali i zdrowi. Co do Alexandra, to królowa nie do końca wiedziała co się z nim stało. Valerie mówiła, że jest przy boku ojca, ale Elsa nie mogła w to uwierzyć.

- Wasza Wysokość już nie może doczekać się spotkania ze swoim ludem? - melodyjny, uroczy głos dotarł do jej uszu zza pleców.

Kobieta odwróciła się w stronę głosu, lecz nic nie odpowiedziała. Jej oczy wpatrywały się Valerie szukając wyjaśnienia. Blondynka praktycznie świdrowała księżniczkę wzrokiem. Czarnowłosa delikatnie się speszyła (co było rzadkością), ale zrozumiała o co chodzi.

- Nie martw się, twój książę na białym koniu jest bezpieczny - powiedziała. - Obaj są - dodała ponuro.

Na chwilę zamarła, jakby przeniosła się do innego świata. Coś ją gryzło. Bardzo. Już prawie straciła nad sobą kontrolę. Prawie. Jednak ocknęła się w ostatnim momencie. Pochyliła się nad władczynią a jej cichy głos ociekał wściekłością.

- Wiesz, dlaczego cię tak nienawidzę? Choć uczyniłaś tyle zła, ludzie nadal cię kochają. Puścili zimę stulecia w niepamięć i cały swój gniew przelali na Hansa. Na niego i mojego ojca. Pomimo, że to ty byłaś wszystkiemu winna. Westergaard nie ma już praktycznie czego szukać wśród szlachty i władzy. Jego reputacja została doszczętnie zniszczona i do końca życia będzie uznawany za mordercę. Przez ciebie. Mój ojciec został przyjęty w kraju jak najgorszy zbrodniarz. Wieść o wydarzeniach z koronacji szybko rozeszła się po kraju. Wszyscy przyjaciele się od nas odwrócili. Na ulicach spotykały nas nienawistne spojrzenia. Straciliśmy pozycję, dwór, poddanych, wszystko. Przez ciebie. Straciliśmy swoje życie przez ciebie. Nie mieliśmy nic i klepaliśmy biedę, kiedy ty pławiłaś się w luksusach i miłości. A to wszystko dlatego, że popełniłaś jeden błąd. Ujawniłaś się. Mój ojciec chciał dobrze. Chciał tylko przywrócić lato. A sama dobrze wiesz, że wtedy nie było innej opcji niż twoja śmierć. Nadal nie ma. Kiedy ty znikniesz, znikną wszystkie nasze problemy.

***

Von Szwądękaunt staje na przygotowanym wcześniej podwyższeniu tak, aby wszyscy go widzieli. Słońce odbija się od jego idealnie wypolerowanych butów. Przesuwa wzrok po zgromadzonych. Jego więźniowie, wyłączając królową, a dodając do tego paru "nieposłusznych" Arendellian, zostają unieszkodliwieni i postawieni obok podestu. Czeka parę chwil na ciszę i rozpoczyna donośnym głosem:

- Mieszkańcy Arendelle! Tyrania w waszym państwie dobiegła końca. Królowa Elsa została pojmana!

Przerywa, żeby ludzie mogli przetrawić tę wiadomość. Patrzy skupiony na ich reakcje, po czym daje znak, aby wprowadzić kobietę. Wrota otwierają się z hukiem i wchodzą żołnierze razem z władczynią. Prowadzi ich Valerie, a Fabian, stojący z drugiej strony arcyksięcia odruchowo sięga po swój miecz, gdy spojrzenie skutej Elsy pada na niego. Nie zatrzymuje się jednak na długo, ponieważ zaraz potem widzi ich. Anna, Hans, Alex. Jej biedna siostrzyczka ma zakrwawione ręce. Sprawia wrażenie, jakby chciała podbiec do królowej i wziąć ją w ciepły uścisk. Mimo to, stoi nie ruchomo. Alex posyła jej przepraszające spojrzenie. Jednak chciał jej pomóc. Naprawdę. Nie udało mu się. A Hans? Studiuje każdy centymetr twarzy Elsy, tak jak gdyby chciał ją zapamiętać. Jakby mieli się już nie zobaczyć. Kiedy ich spojrzenia się krzyżują, kobieta wie, że tak właśnie jest. Książę jest bezsilny. Odwraca się. Ona już wie. Rozumie. Przegrali.

- Dziś, dnia 29 sierpnia 1874 roku, królowa Elsa Margot Kathrine z Arendelle zostaje zdetronizowana i pozbawiona swojego tytułu oraz władzy. Tutejsza ziemia będzie od teraz traktowana jako rikecka kolonia. W tym wypadku opieka i władza nad nią zostaje powierzona arcyksięciu von Szwądękaunt i jego rodzinie. Tym samym jako król Riket oraz jedyna osoba nie będąca pod wpływem byłej królowej, powołując się na swoje uprawnienia i władzę, nadaję tytuł arcyksięcia Riket oraz zwierzchnika von Szwądękauntowi z Weselton - głos ojca Alexandra i jego przemowa przyprawiła o ciarki całą czwórkę.

Sprawiał on wrażenie człowieka potężnego, nie znoszącego sprzeciwu, ale mimo to dobrego. Jego widok nie odstraszał. Elsa zastanawiała się, co mogło go pchnąć do takich czynów. Dlaczego tak się bał?

W tym czasie na scenę wrócił Szwądękaunt.

- Ta, jakże cudowna wiadomość, będzie rozesłana do pobliskich państw w ciągu najbliższego miesiąca. Tymczasem, jako nowy władca, wydam swoje pierwsze zarządzenie. Otóż wszyscy zdrajcy państwa, którzy byli w zmowie z byłą królową - czarownicą, zostają skazani na śmierć. Niech to będzie przestroga dla wszystkich, którzy mieli zamiar knuć przeciwko mnie i królestwu Riket.

Królowa lodu przysłuchiwała się temu wszystkiemu, bez emocji. Nie miała siły walczyć. Wiedziała, że jej przyjaciele tak samo. Jednak ta ostatnia informacja, sprawiła, że władczyni się "obudziła".

- Jacy zdrajcy? O czym on mówi?! - zwróciła się z rozpaczą do Valerie.

- Mówiłam, że zabiorę ci wszystko.

- Przecież chodzi wam o mnie. Tylko o mnie!

- Dokładnie. A przecież nie ma nic innego, co sprawi ci tyle cierpienia, co śmierć najukochańszych osób na twoich oczach. Smutne, prawda? - usta księżniczki wykrzywiły się w szaleńczy uśmiech, odsłaniając jej okrutną stronę.

Świat dla Elsy stanął w miejscu, kiedy pośrodku całej tej sceny stanął kat z mieczem w ręku. Jej najbliższe osoby były prowadzone kolejno na śmierć. Czuła, jakby jej serce umierało w środku. Miała ich na wyciągnięcie ręki, a jednak tak daleko. Anka miała być pierwsza. Walczyła. Wyrwała się. Podbiegła do królowej. Ta stała jak zahipnotyzowana. Patrzyła tylko jak ponownie chwytają jej siostrzyczkę. Ania spojrzała jej w oczy i szepnęła:

- Elsa, boję się.

To przelało czarę goryczy. Królowa krzyknęła z cierpieniem. Wokół niej powstała lodowa otoczka, kolce skierowane wprost na jej wrogów. Kajdanki zamarzły i pękły. Potężny podmuch lodowatego wiatru przeszedł przez Arendelle."Nowy władca" królestwa momentalnie schował się wysyłając swoich ludzi przeciwko królowej śniegu. Ta stworzyła lodowy mur odgradzając siebie i siostrę od żołnierzy. W jego obrębie znaleźli się także Hans i Alex.

- Anna! - siostry uścisnęły się z radością. - Tak cię przepraszam.

- Za co?

- Przeze mnie mogłaś zginąć, przepraszam.

- Elsa! To nie jest twoja wina, rozumiesz? Nie możesz się obwiniać za wszystko.

Królowa otarła łzy i pokiwała delikatnie głową. Po tym uwolniła księżniczkę z kajdanek. Anna rozmasowała dłonie i spojrzała na książąt.

- Ich też warto by rozkuć, prawda?

Mur już ledwo wytrzymywał. Żołnierze prawie go przebili.

- Szybko.

Kiedy oboje mogli już swobodnie ruszać rękami, książę Nasturii wziął swoją ukochaną w ramiona. Już miał złożyć na jej czerwonych, delikatnych ustach ciepły pocałunek kiedy:

- Chyba nie mamy na to czasu gołąbeczki.

- Czyżby książę Alexander był zazdrosny?

- Nie martw się Hans, ślubu jeszcze nie wzięliście. Nie wszystko stracone.

Tak, ci dwoje potrafią kłócić się nawet w takiej sytuacji.

Elsa usunęła już i tak zniszczony mur. Bała się, to prawda. Ale była gotowa. Wiedziała, że póki ma przy sobie przyjaciół, to ma po co żyć. Stanęli wszyscy razem w zwartej grupie. Królowa za sprawą swojej mocy stworzyła dla nich prowizoryczną broń. Domyślić się można, że na początku oczywiście przegrywali. To co robili bardziej przypominało obronę, niż zamierzany atak. Nie się co dziwić, było ich zaledwie czworo. Dopóki nie pojawił się nasz wyczekiwany handlarz lodu. Wjechał na swoim reniferze niczym książę na białym koniu i dopomógł pani swojego serca w walce.

- Trochę się spóźniłeś, mój ty rycerzu - powiedziała Anna, gdy razem z mężem próbowali uciekać żołnierzom.

- Pogubiłem się trochę w tych podziemnych przejściach - mruknął. - Ale widzę, że świetnie sobie poradziłaś.

Mimo przyjścia króla reniferów, sytuacja niezbyt się poprawiła. Nadal wisiała nad nimi perspektywa porażki. Królowa w międzyczasie uwolniła także resztę więźniów księcia, którzy przyłączyli się do walki. Cały czas jednak było ich za mało. O wiele za mało. Żołnierze ich otoczyli. Już czuli dotyk sznura wokół swoich szyi. Już czuli te łzy rozpaczy. Już czuli gorycz porażki, gdy...

- Stać w imię królestwa Nasturii!

***

Właśnie trwały negocjacje pokojowe między Arendelle, Riket i Nasturią. Po przybyciu nasturiańskich wojsk z księciem Paulem na czele, król Fabian i arcyksiążę nie mieli innego wyboru, niż się poddać. Siły z południa liczyły sobie 10 000 osób, doliczając w to uwolnionych żołnierzy królowej Elsy, razem byłoby 13 000. Riket dysponowało tu na miejscu 7 000 ludzi, należy odjąć od tego już pokonanych, wyszłoby jakieś 6 000. Została im tylko kapitulacja. "Nowy władca" królestwa nie był zbyt zachwycony takim obrotem spraw. W odróżnieniu od naszych kochanych bohaterów, którzy byli zachwyceni ratunkiem. Poszło gładko i szybko, Arendellianie widząc, że ich królowa się nie poddaje, sami stanęli w jej obronie. Jakoś nikt nie bronił za to wybawcy kraju - Szwądękaunta. Wojska pozostawały na razie w spoczynku, ale były w każdej chwili gotowe do obrony swojego państwa. Do obrad przyłączyli się także premier, admirał, podskarbi i inni członkowie rady, którzy nie uciekli w popłochu w obliczu niebezpieczeństwa. Królowa Elsa wykazała się niezmierną wyrozumiałością oraz dobrodusznością, którą pokazała także podczas rozpatrywania sprawy księcia Hansa, i nie skazała najeźdźców na śmierć. Podjęła decyzję o dożywotnim zakazie wstępu do Arendelle dla króla Fabiana i zerwaniu wszelkich umów oraz układów z Riket aż do przejęcia władzy przez Alexandra. Szwądękaunt został skazany, za zgodą Nasturii oraz Riket na zesłanie na wyspę Orkenøya, oddaloną 100 km od najbliższego stałego lądu. Wszyscy zgodzili się na to i zaczęły się przygotowania do wypełnienia kar i przygotowanie formalności. Co do Valerie, to uciekła ona w w chaosie, podczas wkroczenia księcia Paula i właśnie trwały jej poszukiwania. Nareszcie wszyscy mogli odetchnąć z ulgą.

- Paul! - książę Hans podszedł do brata, gdy ten wyszedł z sali obrad. - Dziękuję ci.

Paul to siódmy syn władców Nasturii. Odpowiada w swoim kraju właśnie za wojsko. Znany jest ze swojego stoickiego spokoju i miłosierdzia. Zna dobrze historię Hansa oraz królowej Elsy, a przynajmniej początki ich znajomości, o reszcie dowie się później. Razem z ich najstarszym bratem przywiózł Hansa do Arendelle rok temu.

- Nie ma o czym mówić. Po prostu spełniam swój obowiązek. Arendelle i Nasturia to bliscy sąsiedzi. Musimy się wspierać. Zarówno politycznie jak i militarnie.

- Ale skąd wiedziałeś?

Paul zaśmiał się cicho.

- Szwądękaunt nie jest tak sprytny, jak mu się wydaje. Był z podobną propozycją u nas. Próbował nakłonić ojca do podboju królestwa Elsy. Nadal jednak mamy problemy z Eldorą i ojciec nie chciał rozpoczynać kolejnej wojny. Finanse państwa i tak już są mocno nadszarpnięte. Tak czy siak, zacząłem coś podejrzewać i postanowiłem przyjrzeć się bliżej arcyksięciu. Dobrze wiedziałem co knuje i kiedy zamierza uderzyć.

- Jak udało ci się namówić ojca na tę wyprawę? Przecież sam mówiłeś, że macie kłopoty.

- Uświadomiłem mu, że do bitwy nawet nie dojdzie. Wiedziałem, że Szwądękaunt się przestraszy. Ewentualne odparcie ich, gdyby już przejęli Arendelle i mieli chrapkę na więcej byłoby dużo gorsze.

- Imponujesz mi, bracie. Jednak nie tylko ja mam głowę na karku w tej rodzinie - zaśmiał się rudowłosy.

Paul także się roześmiał. Nerwy z całej tej sytuacji powoli z niego uchodziły. Mimo wszystko brakowało mu czasem brata. Poklepał go po plecach i spojrzał ze współczuciem.

- Jak się trzymasz? Dobrze cię tu traktują? Znaczy, wiesz... Jak na więźnia?

Hans westchnął i uśmiechnął się.

- Tak... Widzisz dużo się zmieniło odkąd ostatnio się widzieliśmy.

Bracia usiedli razem przy kawie i rozpoczęli długą rozmowę. Na szczęście żaden z nich nie był na razie potrzebny i mieli dużo czasu na wyjaśnienie sobie niektórych spraw.

Niestety nie dotyczyło to Elsy. Królowa brała udział w obradach do późnej nocy. Arcyksiążę i król przebywali na razie w lochach, czekając na transport do Riket i na Orkenøye. Wojska rikeckie już były w drodze powrotnej do królestwa. Władczyni postanowiła ich nie skazywać ani nie brać ich w niewolę. Uznała to za spawy wewnętrzne Riket. Tak samo jak to co będzie z tytułem króla Fabiana po jego powrocie. Ona sama podjęła decyzję, że będzie popierała zdetronizowanie go i ukoronowanie Alexandra. Admirał i jego podwładni oraz współpracownicy zrobili przegląd armii i liczą straty w ludziach. Ranni zostali ulokowani w szpitalach, a inni wracali do swoich domów. Została także podjęta decyzja o zwiększeniu ilości wojska. To jednak sprawa na później. Wojska nasturiańskie rozbiły obóz i na razie zostaną w Arendelle, póki nie zostanie wszystko uporządkowane. Paul zaproponował wspólne ćwiczenia dla obu wojsk. Wyraził inicjatywę, aby przenieść paru generałów do Arendelle, by szkolili tutejszych ludzi. Większość członków rady zgodziła się na ten pomysł.

Alexander wrócił już do swojej komnaty. Przed tym był porozmawiać z ojcem. Gdy wrócił nie chciał nic mówić i stwierdził, że musi to przemyśleć. Anna i Kristoff cieszyli się swoim towarzystwem i dziękowali Bogu, że ich nie rozdzielił. Elsa natomiast próbowała się uspokoić. Ostatnie wydarzenia ledwo do niej docierały. Potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie.




KONIEC

Koniec rozdziału, ale nie opowiadania. Tak jak mówiłam napiszę jeszcze albo epilog, albo kolejny, ostatni rozdział. Zostało jeszcze parę niewyjaśnionych spraw, ale wszystko się wyjaśni. Mam nadzieję, że się Wam podobało. Jeżeli macie jakieś pytania lub propozycje do do ostatniego rozdziału, piszcie w komentarzach.

Dziękuję za uwagę! ;-)


* Tak teraz zastanawiam się i myślę, że trochę przesadziłam z tymi liczbami żołnierzy. Chciałam oddać powagę tej sytuacji, jednak na tak krótki czas to chyba jednak za dużo. Przymkniecie na to oko, prawda? :)







Komentarze

  1. mój problem polega na tym, że od ciągłego spędzania czasu na wattpadzie chciałabym zaznaczać fragmenty tekstu i komentować je w postaci komentarzy wstawek. cóż, wracając. jestem i czytam, zaraz zabieram się za epilog.
    „Czasem naprawdę zastanawiam się, jak ja się wplątałem w tę pokręconą sytuację, jaką jest moje życie.” — utożsamiam się mocno, naprawdę mocno. często się śmiałam, chociaż bohaterom do śmiechu nie było. często ci się narracja myliła, w sensie z przeszłej na teraźniejszą i odwrotnie, były też jakieś drobne literówki i nie wiem, skąd to się wzięło. liczbę żołnierzy wybaczam, bo na wojsku się nie znam. poza tym sama pisałam kilka lat temu tak pozbawione logiki rzeczy, jak wycinanie mieczem dziury w statku. nadal mnie to bawi, cóż.
    w pewnym momencie serio liczyłam, że kogoś zegzekutują, choć wiedziałam, że nie bardzo by to pasowało w fabule. nadzieja matką głupich, a ja najmądrzejsza nie jestem XD
    idę czytać epilog i mam nadzieję, że nic nie pisać na temat helsy i frozen ogólnie, bo chyba nie powinnam, lepiej, jak już przy lokim zostanę, hah

    miłego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. halo, gdzie epilog, co to ma być
      dobra, wybaczam też

      Usuń
    2. zapomniałam jeszcze dodać, że tak naprawdę nigdy nie spojrzałam na wszystko z perspektywy valerie, co jakoś tak zapadło mi w pamięć, bo tak, wszyscy obwiniają hansa i szwądękanta, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana

      Usuń
    3. Dziękuję za komentarz! Z narracją mam problem. Wiem o tym. Tak samo jak w opowiadaniu, tak i w szkole. ;-) Postaram się to zlikwidować. "w pewnym momencie serio liczyłam, że kogoś zegzekutują" - co za mroczna dusza. xD Zastanowię się nad tym. Wszystko dla moich czytelników. ;-)
      Źle się zrozumiałyśmy. Epilog dopiero piszę.
      A jeśli chodzi o Twoje pisanie, to ja nie mam nic przeciwko. :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nie wiem czemu tego nie skomentowałam, bo jestem pewna, że czytałam O.o W sumie to jestem też praktycznie pewna, że skomentowałam, i to jeszcze dziwniejsze O_O
    No ale nic. W kaaażdym razie - wiem, że rzuciła mi się w oczy końcówka. Na temat liczb się nie wypowiadam, bo nawet historyczna matma mnie przerasta, ale samo zakończenie było bardzo fajnym zabiegiem, takie... faktograficzne wyszło? Szczegółowe, ale jednocześnie dość konkretne, jak - w dobrym znaczeniu! - skrótowa notka w podręczniku od historii czy coś, i nie rozciągałaś specjalnie tego nudnego aspektu historycznego, który i tak trzeba było jakoś ująć. Więc jak dla mnie to ogromny plus :)
    A tak w skrócie odnosząc się do tego, co było wcześniej - TAK dla scen Kristoffa. Po prostu ♥
    Alex mógłby sobie już trochę odpuścić - chociaż wiem, że może i trochę żartuje (haha, pewnie nie), ale - no, to nie tak, że tak jakby Elsa już WYBRAŁA? W sensie, Hansa? Hm... W każdym razie ja i tak go lubię i życzę mu jakiegoś długo i szczęśliwie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I komentarz opublikował mi się, zanim zdążyłam go skończyć, i wywaliło mi ostatni akapit, w którym pisałam coś o siostrach i Valerie, ale już nawet nie wiem co. Ugh. W każdym razie zakończenie mi się podobało, ale zostało urwane w fajnym miejscu, więc epilog ma szanse jeszcze coś wnieść ^^
      [lodowy-wierch]

      Usuń
    2. Dziękuję! Ja uważam, że mogło być lepiej napisane, ale, miło że Tobie się podoba. Nadal nie wiem, jak to się dzieje, że sceny Krisa przychodzą mi najtrudniej, bo (proszę nie nienawidźcie mnie) nie przepadam za nim, a jednak się podobają. xD

      Usuń
    3. Nie ma sprawy, ja go bardzo lubię, więc pewnie dlatego zawsze cieszę się z jego scen xD Ale chociaż Hansa z kolei jako tako lubię średnio, podoba mi się, jak go piszesz - ale rozumiem zasadę, jak się kogoś nie lubi, najtrudniej się o nim pisze :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 6 - Świąteczny

Rozdział 1

Rozdział 2